Śnieg (Puchowy śniegu tren) Wojciech Dzieduszycki
Lyrics
-
6 ratings
Puchowy śniegu tren
W krąg roztoczył lśnień czary,
Dźwięczą sanek janczary,
Miasto spowił już sen.
A przez ulicy cieśń,
Zdobną w śniegowe szaty,
Jedzie panicz bogaty,
Nucąc wesołą pieśń.
Umtata, umtata - to była taka wesoła pieśń...
A wtem do sań podbiega
Dziewczyna, niosąc bzy,
Do jej łachmanów brzega
Przymarzły śnieżne skry.
(Bo to była zima tysiąclecia).
Wyciąga drżące dłonie
W śniegowych płatków rój
I cichy szept jej wionie:
"Kup kwiaty, panie mój!".
Pan wstrzymał sani pęd (Prrr!)
Z wolna spojrzał w jej oczy,
A w tych oczu roztoczy
Dostrzegł piękno i smęt.
Wziął bzu zmarznięty kwiat,
I rzekł: "Siadaj tu przy mnie,
Już skostniałaś na zimnie,
Ja ogrzeję cię rad".
Jak widać, wtedy podrywało się na sanie, tak jak teraz na samochody...
I zawiózł ją do siebie (A co, nie mówiłem?)
Gdzie było ciepło tak,
Gdzie świecił jak na niebie
Pająków gwiezdny szlak.
Posadził u kominka
I szepnął jak we śnie:
"A teraz niech dziewczynka
Całuje mocno mnie!".
I tutaj, proszę państwa, zaczyna się historia romantyczna, dozwolona, no, powiedzmy, od lat osiemnastu, w najlepszym razie od lat siedemnastu. Jeśli, mimo spóźnionej pory, przy telewizorach siedzą jeszcze dzieci, bardzo państwa proszę, przynajmniej wyłączcie fonię...
Gdy u sypialni wrót
Już z niej spadły łachmany,
Blask jej ciała różany
Zalśnił przed nim jak cud...
I tak dalej, i tak dalej, tu już trzeba sobie dośpiewać...
Lecz gdy zabłysnął ranek
I ścichła burza krwi,
Znudzony już kochanek
Dziewczynie wskazał drzwi. (To był brutal!)
Odziała swe łachmany,
Jak kazał pan, jej kat,
I niby pies wygnany,
Szlochając, poszła w świat.
Oto do czego, proszę państwa, doprowadziło życie hulaszcze panicza i jak nędznie skończyła ofiara jego namiętności, która już wczoraj...
Odurzyła mu zmysły,
Na jej ustach zawisły
Jego wargi, co drżą.
A teraz biedna, zhańbiona dziewczyna leżała zmarznięta w zaspie śniegowej, przez którą cwałowały rumaki zaprzęgu lekkomyślnego panicza, który właśnie po hulaszczej nocy znajdował się w sąsiedztwie tej niesprzątniętej jeszcze zaspy. Dziń-dziń - to janczary...
Pan spojrzał na nią z góry, (Na dziewczynę)
Zrobiło mu się żal,
Zły trochę i ponury
Odjechał w siną dal.
A gdy mrok nieobjęty
Na ciche miasto legł,
Dziewczyny trup zmarznięty
Przysypał biały śnieg.
W krąg roztoczył lśnień czary,
Dźwięczą sanek janczary,
Miasto spowił już sen.
A przez ulicy cieśń,
Zdobną w śniegowe szaty,
Jedzie panicz bogaty,
Nucąc wesołą pieśń.
Umtata, umtata - to była taka wesoła pieśń...
A wtem do sań podbiega
Dziewczyna, niosąc bzy,
Do jej łachmanów brzega
Przymarzły śnieżne skry.
(Bo to była zima tysiąclecia).
Wyciąga drżące dłonie
W śniegowych płatków rój
I cichy szept jej wionie:
"Kup kwiaty, panie mój!".
Pan wstrzymał sani pęd (Prrr!)
Z wolna spojrzał w jej oczy,
A w tych oczu roztoczy
Dostrzegł piękno i smęt.
Wziął bzu zmarznięty kwiat,
I rzekł: "Siadaj tu przy mnie,
Już skostniałaś na zimnie,
Ja ogrzeję cię rad".
Jak widać, wtedy podrywało się na sanie, tak jak teraz na samochody...
I zawiózł ją do siebie (A co, nie mówiłem?)
Gdzie było ciepło tak,
Gdzie świecił jak na niebie
Pająków gwiezdny szlak.
Posadził u kominka
I szepnął jak we śnie:
"A teraz niech dziewczynka
Całuje mocno mnie!".
I tutaj, proszę państwa, zaczyna się historia romantyczna, dozwolona, no, powiedzmy, od lat osiemnastu, w najlepszym razie od lat siedemnastu. Jeśli, mimo spóźnionej pory, przy telewizorach siedzą jeszcze dzieci, bardzo państwa proszę, przynajmniej wyłączcie fonię...
Gdy u sypialni wrót
Już z niej spadły łachmany,
Blask jej ciała różany
Zalśnił przed nim jak cud...
I tak dalej, i tak dalej, tu już trzeba sobie dośpiewać...
Lecz gdy zabłysnął ranek
I ścichła burza krwi,
Znudzony już kochanek
Dziewczynie wskazał drzwi. (To był brutal!)
Odziała swe łachmany,
Jak kazał pan, jej kat,
I niby pies wygnany,
Szlochając, poszła w świat.
Oto do czego, proszę państwa, doprowadziło życie hulaszcze panicza i jak nędznie skończyła ofiara jego namiętności, która już wczoraj...
Odurzyła mu zmysły,
Na jej ustach zawisły
Jego wargi, co drżą.
A teraz biedna, zhańbiona dziewczyna leżała zmarznięta w zaspie śniegowej, przez którą cwałowały rumaki zaprzęgu lekkomyślnego panicza, który właśnie po hulaszczej nocy znajdował się w sąsiedztwie tej niesprzątniętej jeszcze zaspy. Dziń-dziń - to janczary...
Pan spojrzał na nią z góry, (Na dziewczynę)
Zrobiło mu się żal,
Zły trochę i ponury
Odjechał w siną dal.
A gdy mrok nieobjęty
Na ciche miasto legł,
Dziewczyny trup zmarznięty
Przysypał biały śnieg.
contributions: