Paradoks Waldemar Kasta

Lyrics

  • Song lyrics Pan Wywrotek
Miał to być dla niego udany rok, bał się więcej pić
Gość, pijany dorsz, a oni w cieniu stali sali strach go dopadł z oddali
Zobaczył ich za późno, próżno szluga odpalił,
Przychodzi czas, sufit się na głowę wali, ten co go marnował niefart, pech
Katu będzie się żalił, tak się chwalił, z nóg go niby nikt nie zwalił
Wtem niewidzialny ręki cios, mój głos go powalił i
Nie to był zwyczajnym gościem, nieznanym takim ale chciał żyć prościej
Nie był zamożnym świata możnym jegomościem
Kolego, rapu szpiegom nie żyje się tu radośnie
Jestem znawcą, od zawsze wiem kto jest wtyką,
Patrzę na twoją twarz mit wstydu z paniką
Ja podziemie wspieram szczerze, wierzę, walczę liryką
Waldemar Kasta i mój fonoplastikon

Śpiesz się pomału, finału nie doczekali
Ci od skandali, ci śmiali, nadszedł czas na nich, przegrali
Pędzili, teraz hamują, w radio ich dawno nie grali
Paradoks, nikt ich już nie kupi chociaż się sprzedali….

A śmiali się z prawdziwych do łez, do rozpuku
Niby hip-hop robili popełnili seppuku
Tyle tego gonili i patrz się przeliczyli
Kuku a przecież dokładali do druku
I się poukładali, popodkładali, popadali żal mi ich
Śmiech na sali, umysły postradali, jak dali chcieli być artystami
Wierzyli, że nas reprezentowali
Do granic, za nic nie znali kultury tej i podwali
Tego co wyznawali, wyznawcy to kupowali
Mnie to wali, tacy mali chcieliby być na fali
Powracam biję ich prosto w twarz jak mucha medali
Biję by przestali, nie rapowali kawali
W tej grze eliminuję oponentów jak Stalin
Za nimi pochowali, puściłem wszystkich z torbami
Kasta, dla nich jesteśmy tu legendami

Śpiesz się pomału, finału nie doczekali
Ci od skandali, ci śmiali, nadszedł czas na nich, przegrali
Pędzili, teraz hamują, w radio ich dawno nie grali
Paradoks, nikt ich już nie kupi chociaż się sprzedali….

Jestem prostym człowiekiem bez wykształcenia, perspektyw
Choć widzę rzeczy jakimi są, jak detektyw
Jestem durniem bez szkoły, jestem nafilozofem
Idę korytarzem wykutym własnym kilofem
Jestem Syzyfem, nie dokona się moja praca
Nie ziści sen, i ten się nie opłaca
Jestem pracoholikiem co ciągle ma kaca
Jestem tym buntownikiem jak koszmar ciągle powracam
Jestem tym skrawkiem papieru, dla wielu prawdy wydrukiem
Ani to [?] nie tym strzelam jak łukiem
Jestem białym krukiem, czarnym krukiem na pergaminie
Myślą zostanę gdy czas przeminie
Jestem kimś więcej niż mc, kimś ponadto, nadto
Kimś kto ma to yo jak degustator
Rapu amator, któremu płacą za to rap sceny defibrylator
Szacunek moją zapłatą

Śpiesz się pomału, finału nie doczekali
Ci od skandali, ci śmiali, nadszedł czas na nich, przegrali
Pędzili, teraz hamują, w radio ich dawno nie grali
Paradoks, nikt ich już nie kupi chociaż się sprzedali….



Rate this interpretation
anonim