Bilet wstępu Reni Jusis
Lyrics
Nie uważam się ani za znawcę, ani nawet za konesera sztuki, ale rzecz ładną od brzydkiej
odróżnić potrafię.
Do muzeów oczywiście nie chadzam codziennie, ale gościem w nich bywam nierzadkim i na wieść o tym, że w moim mieście powstaje nie jedna, ale dwie nowe galerie, nie posiadałam się z radości.
Nie trwała ona oczywiście zbyt długo.
Szybko okazało się, że strzelają w górę bogate elewacje galerii, ale handlowych.
Jak daleko są od galerii sztuki zauważyć się dawało jeszcze zanim człowiek połykany zostawał przez nieznające spokoju paszcze przesuwanych drzwi wejściowych.
Goście w transie, z minami, na których zdecydowanie nie rysowało się skupienie natury metafizycznej, parli do środka jak ćmy w ogień.
W środku widok był jeszcze bardziej przykry.
Przypominali małe psiaki, na pierwszy rzut oka zrozumiale nieporadne i radosne, ale jednak bezdennie głupie i niczego nieświadome.
Sytuację uratował niebawem ochroniarz, który swoją zmianę miał w poniedziałki, kiedy większość muzeów jest nieczynna.
Udało mi się zdobyć do niego numer telefonu z informacją, że zapisy na wizytę odbywają się w niedziele o dwudziestej drugiej przez kwadrans, a liczba miejsc jest ograniczona.
Po złożeniu rezerwacji byliśmy informowani o godzinie i miejscu spotkania, potem płaciliśmy pięćdziesiąt złotych, otrzymywaliśmy bilet na zwiedzanie galerii.
Tak niewiele było trzeba, żeby znaleźć się w tętniącym życiem, nieustannie zmieniającym się, najprawdziwszym muzeum.
Niekończące się spaghetti korytarzy przemierzały prawdziwe dzieła sztuki.
Wychudzone damy z martwymi zwierzętami dookoła szyi, ale żywymi w torebkach, idące pod rękę z panami, których od dzików odróżniała jedynie nieco mniej owłosiona skóra i brzęczące kluczyki od samochodów.
Sklepy z obłędnie drogimi artykułami wyposażenia wnętrz asortyment miały jak żywcem wyjęty z opowiadań science fiction.
Zupełnie bez ładu i składu, patologiczne zbieractwo ocalałych z zagłady przedmiotów.
No i te wycieczki szkolne.
Tłumy młodych ludzi, nie wiedzieć czemu nie pod opieką wychowawców...
Kto opowiada im, jak obcować ze sztuką?
Którejś przedświątecznej niedzieli odezwałam się do mojego biletera, aby zarezerwować miejsce na kolejny dzień.
"Zapraszam serdecznie" - usłyszałam w słuchawce uprzejmy głos - "ale bilet kosztował będzie tym razem sto złotych".
"Jak to?" - odparłam zdziwiona - "Taka zwyżka dla stałej klientki?".
"Hmm, nic z tych rzeczy" - szybko odparł ochroniarz - "Jutro sprzedaję bilety do cyrku. Będzie pani wniebowzięta. Zobaczy pani coś warte każdych pieniędzy."
Mówił coraz szybciej, był coraz bardziej rozgorączkowany.
"Co też tam nie będzie się działo! Na parterze mamy wystawę kotów, z pięćdziesiąt klatek zwieźli. W supermarkecie na tym samym poziomie będzie duża obniżka cen na karpie, no i pewnie jak rok temu będą wyrywać je sobie z rąk, a że śliskie są, zobaczy pani piękną żonglerkę żywą rybą. W sklepie z elektroniką znów zaczną wykradać sobie towary z promocji z koszyków, po czym gonić się po całym obiekcie, więc festiwal klaunów murowany!" - skończył zasapany.
No i jak, zapisać panią?" - nieco mnie poganiał - "Dobija właśnie się ktoś do mnie, proszę o szybką decyzję! Cyrk do miasta nie przyjeżdża co dzień..."
odróżnić potrafię.
Do muzeów oczywiście nie chadzam codziennie, ale gościem w nich bywam nierzadkim i na wieść o tym, że w moim mieście powstaje nie jedna, ale dwie nowe galerie, nie posiadałam się z radości.
Nie trwała ona oczywiście zbyt długo.
Szybko okazało się, że strzelają w górę bogate elewacje galerii, ale handlowych.
Jak daleko są od galerii sztuki zauważyć się dawało jeszcze zanim człowiek połykany zostawał przez nieznające spokoju paszcze przesuwanych drzwi wejściowych.
Goście w transie, z minami, na których zdecydowanie nie rysowało się skupienie natury metafizycznej, parli do środka jak ćmy w ogień.
W środku widok był jeszcze bardziej przykry.
Przypominali małe psiaki, na pierwszy rzut oka zrozumiale nieporadne i radosne, ale jednak bezdennie głupie i niczego nieświadome.
Sytuację uratował niebawem ochroniarz, który swoją zmianę miał w poniedziałki, kiedy większość muzeów jest nieczynna.
Udało mi się zdobyć do niego numer telefonu z informacją, że zapisy na wizytę odbywają się w niedziele o dwudziestej drugiej przez kwadrans, a liczba miejsc jest ograniczona.
Po złożeniu rezerwacji byliśmy informowani o godzinie i miejscu spotkania, potem płaciliśmy pięćdziesiąt złotych, otrzymywaliśmy bilet na zwiedzanie galerii.
Tak niewiele było trzeba, żeby znaleźć się w tętniącym życiem, nieustannie zmieniającym się, najprawdziwszym muzeum.
Niekończące się spaghetti korytarzy przemierzały prawdziwe dzieła sztuki.
Wychudzone damy z martwymi zwierzętami dookoła szyi, ale żywymi w torebkach, idące pod rękę z panami, których od dzików odróżniała jedynie nieco mniej owłosiona skóra i brzęczące kluczyki od samochodów.
Sklepy z obłędnie drogimi artykułami wyposażenia wnętrz asortyment miały jak żywcem wyjęty z opowiadań science fiction.
Zupełnie bez ładu i składu, patologiczne zbieractwo ocalałych z zagłady przedmiotów.
No i te wycieczki szkolne.
Tłumy młodych ludzi, nie wiedzieć czemu nie pod opieką wychowawców...
Kto opowiada im, jak obcować ze sztuką?
Którejś przedświątecznej niedzieli odezwałam się do mojego biletera, aby zarezerwować miejsce na kolejny dzień.
"Zapraszam serdecznie" - usłyszałam w słuchawce uprzejmy głos - "ale bilet kosztował będzie tym razem sto złotych".
"Jak to?" - odparłam zdziwiona - "Taka zwyżka dla stałej klientki?".
"Hmm, nic z tych rzeczy" - szybko odparł ochroniarz - "Jutro sprzedaję bilety do cyrku. Będzie pani wniebowzięta. Zobaczy pani coś warte każdych pieniędzy."
Mówił coraz szybciej, był coraz bardziej rozgorączkowany.
"Co też tam nie będzie się działo! Na parterze mamy wystawę kotów, z pięćdziesiąt klatek zwieźli. W supermarkecie na tym samym poziomie będzie duża obniżka cen na karpie, no i pewnie jak rok temu będą wyrywać je sobie z rąk, a że śliskie są, zobaczy pani piękną żonglerkę żywą rybą. W sklepie z elektroniką znów zaczną wykradać sobie towary z promocji z koszyków, po czym gonić się po całym obiekcie, więc festiwal klaunów murowany!" - skończył zasapany.
No i jak, zapisać panią?" - nieco mnie poganiał - "Dobija właśnie się ktoś do mnie, proszę o szybką decyzję! Cyrk do miasta nie przyjeżdża co dzień..."
contributions: