Bankiet żebraków Rebeliant ( Marek Ptasiński)
Lyrics
Miałem kiedyś dom rodzinę żonę
pamiętam do dzisiaj ten dzień
Ktoś wprowadził z piątku na sobotę DEMOKRACJE,
wzięła wszystko, mnie znalazła tez
Odtąd moje życie prostsze stało się
Straciłem przyjaciół pod mostem dom mój jest
Nawet urząd statystyczny nie może zliczyć nas
Codziennie nas przybywa codziennie nowa twarz
Już nawet diabeł nie chce kupować naszych dusz
No a w biednych sercach nie chce mieszkać Bóg
Żaden z nas nie śmierdzi groszem, obowiązków nie ma też
Wolni tak jak dzikie świnie , jak rozwydrzony pies
Właśnie dzisiaj wydajemy bankiet
Dla żebraków spod dworcowych kas
Oto życia jest prawdziwy portret
W tej fabryce opuszczonej już od wielu lat
Przy stolikach z transporterów wiwatuje tłum
Przechylamy już kolejny toast z naszych łez
Jeden clochard tańczy, reszta przyklaskuje mu
Rolę nadziewanej kaczki, przejął czerstwy chleb
Lady suknie ma podartą, mister zapleśniały frak
Śmietnikowa rewia mody a nie żadem wstyd
Wodzireja już wybrano, więc zabawa dalej trwa
Honorowym gościem balu jest na ścianie grzyb
Też się kiedys tego bałem , miałem przerywane sny
Dziś się z tego śmieje, radość sprawia każdy pet
Nic mnie nie obchodzą wasze polityczne gry
Coś mi się wydaje, że dołączysz do nas wnet!
Jeszcze jedno chciałem wam powiedzieć
Tak naprawdę chcecie wolni być jak my
Wasza wolność to godzina po obiedzie
Gdy żołądek pełny kiedy zaczynacie śnić
Potem budzi cie pukanie czy komornik to czy stróż
Może sąsiad-donosiciel, nie to tylko sen
Na sumieniu tyle rzeczy a na gardle nóż
Twej prawdziwej twarzy nie zasłoni żaden krem!
pamiętam do dzisiaj ten dzień
Ktoś wprowadził z piątku na sobotę DEMOKRACJE,
wzięła wszystko, mnie znalazła tez
Odtąd moje życie prostsze stało się
Straciłem przyjaciół pod mostem dom mój jest
Nawet urząd statystyczny nie może zliczyć nas
Codziennie nas przybywa codziennie nowa twarz
Już nawet diabeł nie chce kupować naszych dusz
No a w biednych sercach nie chce mieszkać Bóg
Żaden z nas nie śmierdzi groszem, obowiązków nie ma też
Wolni tak jak dzikie świnie , jak rozwydrzony pies
Właśnie dzisiaj wydajemy bankiet
Dla żebraków spod dworcowych kas
Oto życia jest prawdziwy portret
W tej fabryce opuszczonej już od wielu lat
Przy stolikach z transporterów wiwatuje tłum
Przechylamy już kolejny toast z naszych łez
Jeden clochard tańczy, reszta przyklaskuje mu
Rolę nadziewanej kaczki, przejął czerstwy chleb
Lady suknie ma podartą, mister zapleśniały frak
Śmietnikowa rewia mody a nie żadem wstyd
Wodzireja już wybrano, więc zabawa dalej trwa
Honorowym gościem balu jest na ścianie grzyb
Też się kiedys tego bałem , miałem przerywane sny
Dziś się z tego śmieje, radość sprawia każdy pet
Nic mnie nie obchodzą wasze polityczne gry
Coś mi się wydaje, że dołączysz do nas wnet!
Jeszcze jedno chciałem wam powiedzieć
Tak naprawdę chcecie wolni być jak my
Wasza wolność to godzina po obiedzie
Gdy żołądek pełny kiedy zaczynacie śnić
Potem budzi cie pukanie czy komornik to czy stróż
Może sąsiad-donosiciel, nie to tylko sen
Na sumieniu tyle rzeczy a na gardle nóż
Twej prawdziwej twarzy nie zasłoni żaden krem!
contributions: