Ballada jakich wiele Piosenki Ludowe

Lyrics

  • Song lyrics Redakcja
    3 favorites
Wieczorem, w niedzielę, przy wiejskim kościele
Dziad stoi i bije we dzwony;
Młodzieniec nieznany, I pyłem odziany,
Przystanął i słucha zdziwiony,

I pyta nieśmiele: ”mój dziadku! w tém siele
Któż ziemskie opuścił mieszkanie”?
- „Smutne to są sprawy, Jeżeliś ciekawy,
Posłuchaj, opowiem mój panie.

Przed kilku latami żył we wsi téj z nami
Kmieć z kmiecia, zamożny, poczciwy –
Ni soli, nie chleba niebyło tam trzeba,
Był czczony, kochany, szczęśliwy.

A było ich troje: on z żoną we dwoje,
A synek jedynak był trzeci;
Wesoły, rumiany, przystojnie odziany,
Zwyczajnie, jak bywa syn kmieci.

Raz ojciec z wieczora Powraca ze dwora,
I wzdycha, i mówi do żony:
„Mój Boże, mój Boże! Jak téż to przy dworze
Stan kmiotka maluczki, wzgardzony

Prostaczek w tym tłumie, gdzie każdy coś umie,
Nie znaczy ni pracą ni wiekiem;
I nam Bóg dał dziecię czemużby téż przecie
I ono nie było człowiekiem?

Przedajmy dwa woły, niech idzie do szkoły,
A kto wie i co się z nim stanie?
Może się, przy dworze umieści,
A może i księdzem zostanie”.

Jak rzekli, zrobili, lecz grubo zbłądzili
Bo szczęście i w kmiecym jest stanie.
Dobra jest nauka, ale kto jéj szuka
Nie z pychy, wszak prawda mój panie?

Co rok więc na szkoły z ojcowskiéj stodoły
Szło zboże, z obory dobytek.
Syn wzrastał w rozumie, lecz zato i w dumie
Na smutny rodzicom pożytek;

I przeszło lat wiele, a nikt go w tém siele
Nie widział w zagrodzie rodzica,
A z cicha mówiono, że w mieście tam pono
Waszmości udaje szlachcica.

Że w głowie ma państwo, nie święte kapłaństwo,
Że ojca wstydzi się w sukmanie;
A Bóg się tym brzydzi, kto ojca się wstydzi –
Nie prawda? Cóż wam to mój panie?

Tymczasem oknami (jak mówią) i drzwiami
Bieda się do niskiej pcha strzechy;
Ucieka dostatek, przybywa zaś latek,
A znikąd pomocy, pociechy.

Starcowi i niwa w młodości życzliwa
Kąkole wydaje i głogi,
Więc nieraz w potrzebie na syna i siebie
Zapłakał ów człowiek ubogi.

Aż pracą znużony i bólem strawiony
Raz upadł przy pługu na łanie,
I zasnął na wieki i nikt mu powieki
Niezamknął; płaczecie mój panie?

O! Powieść nie cała wszak matka została,
A matka biedniejsza na świecie;
Biada jest każdemu człowieku samemu,
Lecz stokroć samotnéj kobiecie.

Więc pismem kazała, ze łzami błagała:
Mój synu! Rzuć świetne marzenie;
Uczcij ma siwiznę, weź ojców puściznę,
A znajdziesz spokojność i mienie.”

Ba! Panie kochany! Groch rzucaj o ściany;
Trza było z rodzinnéj wyjść ziemi,
I rękę przy drodze wyciągnąć niebodze
Gdzieś z dala pomiędzy obcemi.

A dzisiaj ją rano nieżywą zdybano
W swéj lubej zagrodzie przy ścianie;
Z litości w téj chwili jéj my to dzwonili –
Co wam jest, dla Boga! mój panie”?

A młodzian nieznany wzrok toczył zbłąkany
I krzyczał z oschłemi powieki:
„Jam jest ten zabójca i matki i ojca
I szczęścia mojego na wieki.

Roiłem, marzyłem, czcze mary goniłem,
Wiatr rozwiał sny złota przedemną
Dziś zdrowy, zbudzony przychodzę w te strony
Miéj litość, miéj litość nademną.

O! dzisiaj, w tém siele, Ja chleb mój w popiele
Zwalany, łzy memi obmyję,
I jeść go zasiądę, I szemrać niebędę,
Lecz rzeknij: wstań, matka twa żyje!

I upadł na ziemi i łzami krwawemi
Zalał się, w okropnym był stanie,
Dziad oczy skrył w dłonie, A idąc na stronie
Rzekł z cicha: „Nierychło mój panie!”




Rate this interpretation
Rating of readers: Great 3 votes
contributions:
Redakcja
Redakcja
anonim