Twierdza Marek Gałązka
Lyrics
Jak Maratończyk kończę bieg,
długą wędrówkę, po bezdrożach,
przede mną jeszcze góry cień,
wejście na szczyt w ciężkich nogach.
Zmęczone są już moje oczy,
od tego wciąż patrzenia w górę,
tak chciałbym w końcu raz zobaczyć,
bezmiar błękitu z jego cudem.
Tam, na bezkresnym nieboskłonie,
stoi na skale wieża natchnienia,
obłok tęsknoty - wiersz w koronie,
moja nadzieja - akt schronienia.
Mimo zmęczenia, mimo mozołu,
podążam do niej - wchodzę na górę,
dotykam nieba - skromnie, pomału,
chwytam się skały - w samą porę.
Ref.: Skryję się w twierdzy, na wyniosłych włościach
i tam zamieszkam, na jej wysokościach.
będę oglądał, przez otwarte okna,
słońca zachody i wschody - bez końca.
długą wędrówkę, po bezdrożach,
przede mną jeszcze góry cień,
wejście na szczyt w ciężkich nogach.
Zmęczone są już moje oczy,
od tego wciąż patrzenia w górę,
tak chciałbym w końcu raz zobaczyć,
bezmiar błękitu z jego cudem.
Tam, na bezkresnym nieboskłonie,
stoi na skale wieża natchnienia,
obłok tęsknoty - wiersz w koronie,
moja nadzieja - akt schronienia.
Mimo zmęczenia, mimo mozołu,
podążam do niej - wchodzę na górę,
dotykam nieba - skromnie, pomału,
chwytam się skały - w samą porę.
Ref.: Skryję się w twierdzy, na wyniosłych włościach
i tam zamieszkam, na jej wysokościach.
będę oglądał, przez otwarte okna,
słońca zachody i wschody - bez końca.
contributions: