Herbata z kokainą Koniec Świata
Lyrics and guitar chords
-
2 favorites
Cała piosenka
Nie jest ważne to, jaki dzisiaj jest dzień
Z pamięci odmawiasz treść, różaniec z najcięższych łez
Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia
Jesteśmy chorzy na kicz, dezinformacyjny syf
Na kłamstwa wieczne jak mit, na krzywo wrośnięty krzyż
Nieudolny byt, zamknięte szlaki na szczyt
Wszystko zamienia się w nic
Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą
Jak z nosa leci im śnieg
Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą
W tłoku spoconych serc
Zwęglonej zimy smród wywlókł mnie z mieszkania
Na rozstaje ślepych dróg, wytarłem z kurtki swojej brud
Po drodze księżyc grał mi pieśń
O tym czego nie dam rady sam już nieść
Często opieram się o już gasnący mój cień
Zaciskam dłonie w pięść i Ciebie też trzymam część
Myśli skraplają się w pot, sierpem o sеrce, o młot
Zawsze tu będę o krok
Patrzę jak sobie piją hеrbatę z kokainą
Jak z nosa leci im śnieg
Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą
W tłoku spoconych serc
Jesteśmy jak kwaśny deszcz, wsiąkamy w zatrutą pleśń
Biegniemy tam, gdzie jest ból, gdzie samotności jest tłum
Zostawiam łóżko za dnia niepościelone jak ja
Zabieram to co się da
Już tłuszczem skleił się mrok, stary olej i pot
Szukamy tajemnych przejść w duszach umarłych już miejsc
Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia
I niech się żmije wiją na szyi serpentyną
Jak pełza spłoszony deszcz
Tam jedzą i się ślinią, kebaba z pępowiną resztek śmieci i łez
Bm
A
D
Nie jest ważne to, jaki dzisiaj jest dzień
Z pamięci odmawiasz treść, różaniec z najcięższych łez
Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia
Jesteśmy chorzy na kicz, dezinformacyjny syf
Na kłamstwa wieczne jak mit, na krzywo wrośnięty krzyż
Nieudolny byt, zamknięte szlaki na szczyt
Wszystko zamienia się w nic
Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą
Jak z nosa leci im śnieg
Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą
W tłoku spoconych serc
Zwęglonej zimy smród wywlókł mnie z mieszkania
Na rozstaje ślepych dróg, wytarłem z kurtki swojej brud
Po drodze księżyc grał mi pieśń
O tym czego nie dam rady sam już nieść
Często opieram się o już gasnący mój cień
Zaciskam dłonie w pięść i Ciebie też trzymam część
Myśli skraplają się w pot, sierpem o sеrce, o młot
Zawsze tu będę o krok
Patrzę jak sobie piją hеrbatę z kokainą
Jak z nosa leci im śnieg
Słyszę jak dzwony biją, i jak znów święta idą
W tłoku spoconych serc
Jesteśmy jak kwaśny deszcz, wsiąkamy w zatrutą pleśń
Biegniemy tam, gdzie jest ból, gdzie samotności jest tłum
Zostawiam łóżko za dnia niepościelone jak ja
Zabieram to co się da
Już tłuszczem skleił się mrok, stary olej i pot
Szukamy tajemnych przejść w duszach umarłych już miejsc
Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia
I niech się żmije wiją na szyi serpentyną
Jak pełza spłoszony deszcz
Tam jedzą i się ślinią, kebaba z pępowiną resztek śmieci i łez
contributions: