Na mojej ulicy Kazik
Lyrics
-
1 rating
Kazik - Na mojej ulicy - Spalaj się
Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja, niewolnik doskonały
Ale o tym jeszcze nie opowiadałem
Wczoraj wiele, wiele działo się złego
W nieświeżych oparach alkoholu wypitego
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści
Ile bólu w niej się jeszcze zmieści
Wychodzę rano, na schodach krew niezmyta
Wczoraj w nocy potyczka kolejna była
Przez okno strach jest wyglądać nocami
Dużo można zobaczyć stojąc za firankami
Tu piętro trzecie, zdobyte w lecie
Przez bandę z sąsiedztwa, co nadeszła znienacka
Potłuczone żarówki, smród i rupiecie
Warte walki piętro trzecie zdobyte w lecie
Idę dalej, spotykam dwóch sąsiadow
Dzień cały stoją w bramie, czasem w progu schodów
Patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha
Nie! Pomyłka, to tylko nocy echa
Tu nie ma sklepu od wielu już miesięcy
Okradali go co tydzień, czy nawet więcej
Przekleństwa przetaczają się od okna do okna
Tu mieszkam od dziecka, choć tu życ niepodobna
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają
Ci, co mieli rozum, już dawno uciekli
Nikt normalny z własnej woli nie chce żyć w piekle
To miejsce jest spisane na straty
Jak wrzód na ciele na odcięcie skazany
Dalej mijam znajomego chłopaka
Sypia na ulicy, noc jest jeszcze ciepła
Pamiętam, że kiedyś nie był to przygłup
Póki miał oczy, jeździł na motocyklu
Ale potem coś zobaczył, coś komuś powiedział
A tu się każe za to, taki to zwyczaj
I ty też powiedz, żeś nic nie widziała
Kiedy policja o coś pytała
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu przed śmiercią sakramentu rozgrzeszenia nie dają
Stojąc biali murzyni umierają
Dziesięcioletnia córka sąsiadki mojej
Jest zawodowcem i niewielu się boi
Kiedy idę nad ranem, ona wraca z pracy
I widzę na jej twarzy makijaż rozmazany
Ale czasem tak pobita, aż sinobrązowa
Tak, to jest ryzyko zawodowe
Więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach
To jest normalne tu w tych rejonach
Normalne jest nie lubić nieznajomych
Po co tu przychodzą, do kurwy nędzy, nic tu po nich
Normalne jest mieć kłopotów po szyję
Ja też taki jestem i jakoś z tym żyję
Idę i myślę, to jeszcze potrafię
Mimo, że z mózgownicą ciągle toczę walkę
Ten czas przeminął, nic nie poradzę
Stąd nie odejdę, drzewa nie przesadzę
Bo drzewo stare, choć jeszcze młode
Zresztą nie wiem, może umrę pojutrze
Mijam wysokiego syna dozorczyni
Bo taka też tu była nim się na śmierc zatruła
On patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce
To pewne, że przed chwilą przygrzał na klatce
Trochę żal mi jego z prostej przyczyny
To sobowtór mój, nikt inny
Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja - uczestnik rozkładu
Konczący swoją misję, jadący do spadu
Tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci
Zabierają tych starych, tych młodych jak i dzieci
Może to dobrze, nieraz o tym myślałem
Dać nam umrzeć wszystkim i dużym, i małym
I złym, i dobrym, ale nie, dobrych nie ma
Słuszna idea strażników tego miasta
Wrzody na ciele należy likwidować
Dla dobra organizmu i dla wrzodu dobra
Strażnicy z murów widzą, co się tutaj dzieje
Agonia i tylko głupcy mają nadzieję
Z mojej ulicy odchodzą niewolnicy
Spuszczeni po śmierci jak psy ze smyczy
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu na gościa nie czekają, win nie odpuszczają
Ci, co zostają, na żywo umierają
Ciężko jest nad ranem po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają
Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja, niewolnik doskonały
Ale o tym jeszcze nie opowiadałem
Wczoraj wiele, wiele działo się złego
W nieświeżych oparach alkoholu wypitego
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści
Ile bólu w niej się jeszcze zmieści
Wychodzę rano, na schodach krew niezmyta
Wczoraj w nocy potyczka kolejna była
Przez okno strach jest wyglądać nocami
Dużo można zobaczyć stojąc za firankami
Tu piętro trzecie, zdobyte w lecie
Przez bandę z sąsiedztwa, co nadeszła znienacka
Potłuczone żarówki, smród i rupiecie
Warte walki piętro trzecie zdobyte w lecie
Idę dalej, spotykam dwóch sąsiadow
Dzień cały stoją w bramie, czasem w progu schodów
Patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha
Nie! Pomyłka, to tylko nocy echa
Tu nie ma sklepu od wielu już miesięcy
Okradali go co tydzień, czy nawet więcej
Przekleństwa przetaczają się od okna do okna
Tu mieszkam od dziecka, choć tu życ niepodobna
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają
Ci, co mieli rozum, już dawno uciekli
Nikt normalny z własnej woli nie chce żyć w piekle
To miejsce jest spisane na straty
Jak wrzód na ciele na odcięcie skazany
Dalej mijam znajomego chłopaka
Sypia na ulicy, noc jest jeszcze ciepła
Pamiętam, że kiedyś nie był to przygłup
Póki miał oczy, jeździł na motocyklu
Ale potem coś zobaczył, coś komuś powiedział
A tu się każe za to, taki to zwyczaj
I ty też powiedz, żeś nic nie widziała
Kiedy policja o coś pytała
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu przed śmiercią sakramentu rozgrzeszenia nie dają
Stojąc biali murzyni umierają
Dziesięcioletnia córka sąsiadki mojej
Jest zawodowcem i niewielu się boi
Kiedy idę nad ranem, ona wraca z pracy
I widzę na jej twarzy makijaż rozmazany
Ale czasem tak pobita, aż sinobrązowa
Tak, to jest ryzyko zawodowe
Więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach
To jest normalne tu w tych rejonach
Normalne jest nie lubić nieznajomych
Po co tu przychodzą, do kurwy nędzy, nic tu po nich
Normalne jest mieć kłopotów po szyję
Ja też taki jestem i jakoś z tym żyję
Idę i myślę, to jeszcze potrafię
Mimo, że z mózgownicą ciągle toczę walkę
Ten czas przeminął, nic nie poradzę
Stąd nie odejdę, drzewa nie przesadzę
Bo drzewo stare, choć jeszcze młode
Zresztą nie wiem, może umrę pojutrze
Mijam wysokiego syna dozorczyni
Bo taka też tu była nim się na śmierc zatruła
On patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce
To pewne, że przed chwilą przygrzał na klatce
Trochę żal mi jego z prostej przyczyny
To sobowtór mój, nikt inny
Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja - uczestnik rozkładu
Konczący swoją misję, jadący do spadu
Tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci
Zabierają tych starych, tych młodych jak i dzieci
Może to dobrze, nieraz o tym myślałem
Dać nam umrzeć wszystkim i dużym, i małym
I złym, i dobrym, ale nie, dobrych nie ma
Słuszna idea strażników tego miasta
Wrzody na ciele należy likwidować
Dla dobra organizmu i dla wrzodu dobra
Strażnicy z murów widzą, co się tutaj dzieje
Agonia i tylko głupcy mają nadzieję
Z mojej ulicy odchodzą niewolnicy
Spuszczeni po śmierci jak psy ze smyczy
Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu na gościa nie czekają, win nie odpuszczają
Ci, co zostają, na żywo umierają
Ciężko jest nad ranem po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają
contributions: