Lot Ikara Jacek Kaczmarski
Lyrics and guitar chords
-
4 favorites
Ostrzegał mnie ojciec, gdy skrzydła majstrował,
Przed lotem na własny rachunek.
Lecz cel mój – świst myśli – zagłuszył te słowa
I ścięgna naciągnął jak strunę.
Więc w górę! – Nad głowy, nad stropy, nad ziemię!
W poszumie stroszących się piór!
Najwyższą świątynię zamyka sklepienie,
A ja – nad sklepieniem! Wskroś chmur!
Wołają – ślepota! Wołają, że pycha!
A ja ramionami w dół niebo odpycham
I chwytam w źrenice ogromy oddali,
Gdzie wszystko jest małe i wszyscy są mali!
Ich rozgwar pochłania
Fanfara cisz –
Im – lecieć w otchłanie,
Mnie – wzwyż!
Ich miasto – płat kory w labirynt poryty,
Co – martwy – od pnia się odkruszył.
Ich państwo – garść wysp dryfujących w błękity,
Istnienie ich – trucht karaluszy.
Chmur karki pokorne rozpędzam rozpędem,
Gdzieś za mną wiatr wyje jak pies;
Nie pytam o drogę, dróg szukać nie będę –
Ja sam jestem drogą za kres!
Wołali – ślepota! Wołali, że pycha!
A ja ramionami w dół niebo odpycham,
Strop światła rozbijam i jestem za kresem,
Pomiędzy bogami! Nad nimi już lecę,
Rwę skrzydła piorunem
Fanfarę cisz –
I kosmos w dół runął!
Ja – wzwyż!
Skrzydlaty i nagi, wśród światła okruszyn,
W igrzyska wpatruję się boże;
Ich uczty i walki – jak trucht karaluszy,
Ich Parnas – labirynt na korze…
Nie widzą mnie, krążąc wokoło jak słońca
– Mgławicą nieludzkich lic –
Aż któryś mnie żarem niechcący potrąca
I zrzuca bezwiednie – w nic.
Na ciemnym tle nieba wypalam ślad jasny,
Mój ślad – już ostatni, przelotny, lecz własny
I spadam kometą, chwilowym płomieniem
Być może spełniając tym czyjeś marzenie
I lecę wśród cisz –
Ja – żar – drążę ziąb
I wszystko mknie wzwyż,
A ja – w głąb.
Em
B0
Przed lotem na własny rachunek.
C
B7
Em
Lecz cel mój – świst myśli – zagłuszył te słowa
Em
Am
I ścięgna naciągnął jak strunę.
C0
Em
Więc w górę! – Nad głowy, nad stropy, nad ziemię!
Em
Am
W poszumie stroszących się piór!
C0
Em
Najwyższą świątynię zamyka sklepienie,
E
Am
A ja – nad sklepieniem! Wskroś chmur!
F#
B
Wołają – ślepota! Wołają, że pycha!
Em
A ja ramionami w dół niebo odpycham
Am
I chwytam w źrenice ogromy oddali,
C0
Gdzie wszystko jest małe i wszyscy są mali!
Em
E7
Ich rozgwar pochłania
Am
Fanfara cisz –
Em
C
Im – lecieć w otchłanie,
F
B7
Mnie – wzwyż!
Em
Ich miasto – płat kory w labirynt poryty,
Co – martwy – od pnia się odkruszył.
Ich państwo – garść wysp dryfujących w błękity,
Istnienie ich – trucht karaluszy.
Chmur karki pokorne rozpędzam rozpędem,
Gdzieś za mną wiatr wyje jak pies;
Nie pytam o drogę, dróg szukać nie będę –
Ja sam jestem drogą za kres!
Wołali – ślepota! Wołali, że pycha!
A ja ramionami w dół niebo odpycham,
Strop światła rozbijam i jestem za kresem,
Pomiędzy bogami! Nad nimi już lecę,
Rwę skrzydła piorunem
Fanfarę cisz –
I kosmos w dół runął!
Ja – wzwyż!
Skrzydlaty i nagi, wśród światła okruszyn,
W igrzyska wpatruję się boże;
Ich uczty i walki – jak trucht karaluszy,
Ich Parnas – labirynt na korze…
Nie widzą mnie, krążąc wokoło jak słońca
– Mgławicą nieludzkich lic –
Aż któryś mnie żarem niechcący potrąca
I zrzuca bezwiednie – w nic.
C
B7
Em
Na ciemnym tle nieba wypalam ślad jasny,
Mój ślad – już ostatni, przelotny, lecz własny
I spadam kometą, chwilowym płomieniem
Być może spełniając tym czyjeś marzenie
Em
C
Em
I lecę wśród cisz –
Ja – żar – drążę ziąb
I wszystko mknie wzwyż,
A ja – w głąb.
contributions: