Czym Jest Prawda EL Habe
Lyrics
Jestem kupcem choć kiermany mam puste, słowa kruszcem,
Masz przed sobą mówce, puszcze tłuste wersy nim usne,
Robię to z mózgiem, masz to na epmetrójce, w komórce,
Widzisz moją krzywą mordę rano stając przed lustrem,
Nie możesz się ustrzec, tyle ustępstw, zaglądasz
w kieszeń i ja na stózłotówce, na stódolarówce,
To jakbym przykleił Ci pluskwę, zainstalował się w makówce,
Na każdej domówce, na parapetówce, ja się nie wykruszę,
zabij mnie i schowaj w kapuście, a póżniej i tak wróce,
Bo ja to młuce, ja to nuce, ja to nowy duce,
Ja ich uczę, tłucze wiedza o mnie dla nich kluczem,
Każdy kruczek, wystawiam im druczek,
Toma aka samouczek, mam miliony sposobów,
Znam miliony sztuczek, życia uczeń, ciągle się ucze,
Chce a nie musze z animuszem, głupotę w zarodku duszę,
Ruszę słońce zmuszę Ziemię aby odsapnęła chwilę,
Żyje tu gdzie żyje nie wśród famfar harmonijek,
Tu gdzie Biblię zamieniłem we własną homilię,
W chwasty lilię, rozsiewając kiłę, stawiam zbiorową mogiłę,
Zegar bije, serce zaczyna ustawać, zieloną milę,
minę tu na czworaka, może będę płakał na sam koniec,
Wciąż powtarzam sobie, że niczego się nie boję,
Przy swoim tu stoję to weszło w krwiobieg i mam to w głowie
I na ustach, jak mustang, biegnę przed siebie cel mi nie pozwala ustać
lecz me serce gorzko płacze tak jest nie inaczej,
Patrze w przyszłość, raczej prawdę znam nie wiem czym kłamstwo,
Chociaż pojęcia prawda, naprawdę używam zbyt rzadko
Dla mnie każda chwila, która mija wybija nowe godziny,
To mila, spacer po linie bez liny,
To miny fałszywych osób, godziny podłości losu,
Widok stosu, życie to farsa na którą odnalazłem sposób
Dla jednych ulica domem, a dla innych schronem,
Przed horrorem, przed kłopotem krwią i potem alkoholem,
Świst tu z okien, chmura łez nad blokiem,
Akcje chore, niejeden miał patologie, a ściany uszy jak słonie mają,
Ptaki ćwierkają, tu przecieki spływają, tu rozprowadzają nowe newsy,
Zapodają z dupy treści, nowe opowieści, ile wyobraźnia chłamu zmieści,
Wszyscy pierdolnięci, cudzym zajęci, tu każdy męci, bo na dzielni,
Mieszkają w większości, społeczniaki, konfidenci,
W łapy lornetki, skrawek gazetki, flamasterki,
I na pały jak na tele audio, jakby po many, sprzedały,
Za browary dają mandaty, i się nie dzielą,
Jaka kożyść sprzedawania konfidentom, zero, i co z tego,
Nie ma układu, do ładu, nikt nie doszedł, litości o Boże o proszę,
Ja jebie zaraz się zgorsze, te grosze, porsze chce i dolce,
Dolce mońce w skarbonce, grube tysiące za koncert,
I tam gdzie słońce, klimaty gorące rejs po Amazonce,
Fajne proce i procent i koniec końcem to chcę słucham oszczerstw
W moją stronę, ziomek powiedz co Ci leży na wątrobie,
Że co robię to robię bo chcę być Bogiem, i wogle,
Masz przed sobą mówce, puszcze tłuste wersy nim usne,
Robię to z mózgiem, masz to na epmetrójce, w komórce,
Widzisz moją krzywą mordę rano stając przed lustrem,
Nie możesz się ustrzec, tyle ustępstw, zaglądasz
w kieszeń i ja na stózłotówce, na stódolarówce,
To jakbym przykleił Ci pluskwę, zainstalował się w makówce,
Na każdej domówce, na parapetówce, ja się nie wykruszę,
zabij mnie i schowaj w kapuście, a póżniej i tak wróce,
Bo ja to młuce, ja to nuce, ja to nowy duce,
Ja ich uczę, tłucze wiedza o mnie dla nich kluczem,
Każdy kruczek, wystawiam im druczek,
Toma aka samouczek, mam miliony sposobów,
Znam miliony sztuczek, życia uczeń, ciągle się ucze,
Chce a nie musze z animuszem, głupotę w zarodku duszę,
Ruszę słońce zmuszę Ziemię aby odsapnęła chwilę,
Żyje tu gdzie żyje nie wśród famfar harmonijek,
Tu gdzie Biblię zamieniłem we własną homilię,
W chwasty lilię, rozsiewając kiłę, stawiam zbiorową mogiłę,
Zegar bije, serce zaczyna ustawać, zieloną milę,
minę tu na czworaka, może będę płakał na sam koniec,
Wciąż powtarzam sobie, że niczego się nie boję,
Przy swoim tu stoję to weszło w krwiobieg i mam to w głowie
I na ustach, jak mustang, biegnę przed siebie cel mi nie pozwala ustać
lecz me serce gorzko płacze tak jest nie inaczej,
Patrze w przyszłość, raczej prawdę znam nie wiem czym kłamstwo,
Chociaż pojęcia prawda, naprawdę używam zbyt rzadko
Dla mnie każda chwila, która mija wybija nowe godziny,
To mila, spacer po linie bez liny,
To miny fałszywych osób, godziny podłości losu,
Widok stosu, życie to farsa na którą odnalazłem sposób
Dla jednych ulica domem, a dla innych schronem,
Przed horrorem, przed kłopotem krwią i potem alkoholem,
Świst tu z okien, chmura łez nad blokiem,
Akcje chore, niejeden miał patologie, a ściany uszy jak słonie mają,
Ptaki ćwierkają, tu przecieki spływają, tu rozprowadzają nowe newsy,
Zapodają z dupy treści, nowe opowieści, ile wyobraźnia chłamu zmieści,
Wszyscy pierdolnięci, cudzym zajęci, tu każdy męci, bo na dzielni,
Mieszkają w większości, społeczniaki, konfidenci,
W łapy lornetki, skrawek gazetki, flamasterki,
I na pały jak na tele audio, jakby po many, sprzedały,
Za browary dają mandaty, i się nie dzielą,
Jaka kożyść sprzedawania konfidentom, zero, i co z tego,
Nie ma układu, do ładu, nikt nie doszedł, litości o Boże o proszę,
Ja jebie zaraz się zgorsze, te grosze, porsze chce i dolce,
Dolce mońce w skarbonce, grube tysiące za koncert,
I tam gdzie słońce, klimaty gorące rejs po Amazonce,
Fajne proce i procent i koniec końcem to chcę słucham oszczerstw
W moją stronę, ziomek powiedz co Ci leży na wątrobie,
Że co robię to robię bo chcę być Bogiem, i wogle,
contributions: