A to pokolenie ogłosiło emigrację (feat. Maluch) Brudne Serca
Lyrics
Cel forsa, środek Szkocja, Irlandia, Stany
Hiszpania, Szwaby, weź mapę i wylosuj
Brytania, Mały też kładł łapę na losu dupę
I spytaj go, czy przywiózł sosu kupę
Chuj trafił tą próbę, szanuj tych kotów tupet
Patrzę na ziomków, niewielu ma fart z tą opcją
Wszyscy poszli na ten hardcore boso
Jeden wsiadł w samolot, nie bardzo pewien dokąd
Wrócił po dwóch tyglach i nie pytaj go, czy wporzo
Mój kuzol, dla którego zawsze dobre słowo
Miał obcykany język, umiał w ogóle sporo
Ponoć wiedza się przydaje, jak wiara
A ja wierzyłem w niego, że się postara tam
I że wygra to, w przeciwieństwie do całej reszty
Zamiast zarabiać hajs, on się starał tam przeżyć
Wyjebało go to całe sztuczne biuro
I na nieświadomce zafundował ucztę chujom
I tyle z tego, teraz docenia ten komfort
Że ma co szamać i mimo wszystko jest oko
A blokom, w których mieszka codziennie daje uśmiech
Mimo, że są brudne i niby śmierdzi tu chujem
A u mnie, znaczy u nas, to samo co zwykle
Hajs robią tu na skunach, perfumach, tak styknie
Młody, Kaski i Pula wrócili akurat własnie
Zapierdalali na jakiejś, kumasz, farmie
Puzon przywiózł sobie dobrą Nokię i Playstona
Mają trochę sosu na konopie i aromat
Siedzą teraz w domach, przy magnetofonach
Tak czy siak, wiesz o co chodzi, ziomal
Chociaż każdy jak spytasz, spierdoliłby natychmiast
Nawet jak raz utopił, nie chce się przyznać
To od zawsze było z tych osiedli, do nich z powrotem
Tak to jest z czasem, każdy goni flotę, goni fokę
Tysiące mil, tej pogoni za hajsem
Maluch, Zkibwoy, to gówno jest nasze
Każdy goni za czymś, mówię tu o tych ambitnych
Niejeden z nich jeszcze niedawno chciał być kimś
Niejednemu słodki życia się styl śnił
A każdy sen kończy się zwykle z rana
Ta rzeczywistość nie jest oklepana
Bloki, ławki, beton, osiedle, klatki
Co cię tu trzyma? Przestań, żyć zacznij
Masz psie okazję, skorzystaj, bo przecież
Jak nie tu, to tam żyć będziesz lepiej
Jedź i bóg z tobą i jak bóg dał pretekst
A jak już tam będziesz to napisz mi w liście
Jak bardzo ciężkie jest uczciwe życie
A ja PTTP, pan koneser
Nielegalnych dem, łysy i ciągle w dresie
Przed mikrofonem, mając pustą kieszeń
Ja tu zostaję, tu jest moje miejsce
Jutro wyklepię o kilka stów więcej
Jutro będzie lepiej, tego pewien jestem
Się napierdolę i pewnie coś jeszcze
A może skończę z tym kurewstwem wreszcie
I coś odłożę, by w końcu coś mieć, nie?
Narko, alko, kurwiaż szmalu wciąż brnie, ej
I tak na co dzień zaspokajam życie
Pierdoląc wszystkie jebane granice
Ten wspólny numer z Jobolem na szczycie
Ma Ci pokazać lub troszkę ułatwić
Byś skumał, że trudniej jest zyskać niż stracić
Każdy głupi chuj Ci to wytłumaczy
Tak już na koniec chciałbym zauważyć
Że mam co wspominać i mam o czym marzyć
Pozdro Jobol, 2004, ej
To od zawsze było z tych osiedli, do nich z powrotem
Tak to jest z czasem, każdy goni flotę, goni fokę
Tysiące mil, tej pogoni za hajsem
Maluch, Zkibwoy, to gówno jest nasze
Hiszpania, Szwaby, weź mapę i wylosuj
Brytania, Mały też kładł łapę na losu dupę
I spytaj go, czy przywiózł sosu kupę
Chuj trafił tą próbę, szanuj tych kotów tupet
Patrzę na ziomków, niewielu ma fart z tą opcją
Wszyscy poszli na ten hardcore boso
Jeden wsiadł w samolot, nie bardzo pewien dokąd
Wrócił po dwóch tyglach i nie pytaj go, czy wporzo
Mój kuzol, dla którego zawsze dobre słowo
Miał obcykany język, umiał w ogóle sporo
Ponoć wiedza się przydaje, jak wiara
A ja wierzyłem w niego, że się postara tam
I że wygra to, w przeciwieństwie do całej reszty
Zamiast zarabiać hajs, on się starał tam przeżyć
Wyjebało go to całe sztuczne biuro
I na nieświadomce zafundował ucztę chujom
I tyle z tego, teraz docenia ten komfort
Że ma co szamać i mimo wszystko jest oko
A blokom, w których mieszka codziennie daje uśmiech
Mimo, że są brudne i niby śmierdzi tu chujem
A u mnie, znaczy u nas, to samo co zwykle
Hajs robią tu na skunach, perfumach, tak styknie
Młody, Kaski i Pula wrócili akurat własnie
Zapierdalali na jakiejś, kumasz, farmie
Puzon przywiózł sobie dobrą Nokię i Playstona
Mają trochę sosu na konopie i aromat
Siedzą teraz w domach, przy magnetofonach
Tak czy siak, wiesz o co chodzi, ziomal
Chociaż każdy jak spytasz, spierdoliłby natychmiast
Nawet jak raz utopił, nie chce się przyznać
To od zawsze było z tych osiedli, do nich z powrotem
Tak to jest z czasem, każdy goni flotę, goni fokę
Tysiące mil, tej pogoni za hajsem
Maluch, Zkibwoy, to gówno jest nasze
Każdy goni za czymś, mówię tu o tych ambitnych
Niejeden z nich jeszcze niedawno chciał być kimś
Niejednemu słodki życia się styl śnił
A każdy sen kończy się zwykle z rana
Ta rzeczywistość nie jest oklepana
Bloki, ławki, beton, osiedle, klatki
Co cię tu trzyma? Przestań, żyć zacznij
Masz psie okazję, skorzystaj, bo przecież
Jak nie tu, to tam żyć będziesz lepiej
Jedź i bóg z tobą i jak bóg dał pretekst
A jak już tam będziesz to napisz mi w liście
Jak bardzo ciężkie jest uczciwe życie
A ja PTTP, pan koneser
Nielegalnych dem, łysy i ciągle w dresie
Przed mikrofonem, mając pustą kieszeń
Ja tu zostaję, tu jest moje miejsce
Jutro wyklepię o kilka stów więcej
Jutro będzie lepiej, tego pewien jestem
Się napierdolę i pewnie coś jeszcze
A może skończę z tym kurewstwem wreszcie
I coś odłożę, by w końcu coś mieć, nie?
Narko, alko, kurwiaż szmalu wciąż brnie, ej
I tak na co dzień zaspokajam życie
Pierdoląc wszystkie jebane granice
Ten wspólny numer z Jobolem na szczycie
Ma Ci pokazać lub troszkę ułatwić
Byś skumał, że trudniej jest zyskać niż stracić
Każdy głupi chuj Ci to wytłumaczy
Tak już na koniec chciałbym zauważyć
Że mam co wspominać i mam o czym marzyć
Pozdro Jobol, 2004, ej
To od zawsze było z tych osiedli, do nich z powrotem
Tak to jest z czasem, każdy goni flotę, goni fokę
Tysiące mil, tej pogoni za hajsem
Maluch, Zkibwoy, to gówno jest nasze