Żyję i opisuję rymami ARO
Lyrics
Siedzę, patrzę w okno jak wyrocznie,
póki celu nie osiągnę to nie spocznę,
stać z mikrofonem i wszyscy żeby mnie
rozpoznawali, moi ludzie, moje sprawy,
zawsze będę z wami z chłopakami co
niejedno razem na scenie dzisiaj z
konkretnym przekazem środowiska
obrazem, moja twarz to twarz
pokolenia hiphopowa sprawa dumna
z zaistnienia z punktu widzenia cały
czas świat się zmienia, rozwijam się i
to daje do myślenia, dzisiaj żadne
urojenia, wiem kim jestem i co chcę
osiągnąć na chwilę obecną, chcę swojego
dobrze dla chłopaków, hip hop dla
podwórek, hip hop jest tam gdzie
odrapany murek, gdzie zapętlony sznurek,
gdzie śpią bezdomni, gdzie ludzie
kombinują jak zarobić hajs na życie
nieświadomi tego, że można żyć
jak Maharadża, trzeba tylko ubrać się w
sutannę, przykuć do ołtarza, sprzedać
jak nie chcecie społeczeństwa, dzisiaj na
zasady nie ma kurwa miejsca, nie ma
czasu żeby być normalny ziomek,
mieć malutki domek, hajs na wszystko
co konieczne droga nie w tą stronę,
mendy pierdolone zatruwają życie
ludzi, a człowiek zapierdalać po
czternaście godzin musi, nikt mnie nie
zmusi bym całował kurwę w dupę,
wolę całe życie wpierdalać kuroniówę,
mieć swoją grupę i razem pieprzyć
państwo, chociaż dla niektórych jest
to pospolite chamstwo, jebie mnie to,
a co mi kurwa da ta Rzeczpospolita,
gdzie co dzień na ulicy jestem jak
wóz z popolitek, bandyta bo mam za
szerokie spodnie, nie przez modę taki
styl mam w głowie, żyję, widzę, czuję
jak normalny chłopak, którego wirus
codzienności dopadł, nie noszę
pieprzonego złota, ja nie jestem super MC,
wypierdalaj z tytułami, ja tytułów nie chcę,
raz na górze, raz na dole nigdy nie wiesz
co cię czeka to życie potrafi nieźle wkurwić
człowieka, ja nie uciekam, nie unikam
spotkania z jutrem, nienawidzisz świata
jesteś najmądrzejszym głupcem wkrótce
spotkam stwórcę jak tysiące ci co w zimie
zamarzają pod śmietnikiem, kto jest temu
winien słuchaj ty co jeździsz czarną Lancią z
flagą co żeś kurwa znów obiecał tym
naiwnym Polakom, przyjedzie papież, ale
co mnie to obchodzi, koperta, pieniądze,
ksiądz po kolędzie chodzi...
Tak trzy czwarte miasta nie ma za co
kupić opał, a nowe fundusze znowu siorbie
episkopat po co kurwa człowiek żyje
żeby być baterią chyba, to nie Matrix nie
da się zwyciężyć życia to prawdziwa ulica
chowa nas i wychowuje, jestem jaki
jestem, ale rodzicom dziękuję, szacunek
który mam i dam nielicznym twój stosunek
do życia jest miażdżąco tragiczny jak
złotówka symboliczny mój wkład w
kulturę za plecami na przystanku
poleciały kurwy, chuje tak mówię,
potrafię jednak opanować słowa,
język którym władam to jest codzienności
mowa.
póki celu nie osiągnę to nie spocznę,
stać z mikrofonem i wszyscy żeby mnie
rozpoznawali, moi ludzie, moje sprawy,
zawsze będę z wami z chłopakami co
niejedno razem na scenie dzisiaj z
konkretnym przekazem środowiska
obrazem, moja twarz to twarz
pokolenia hiphopowa sprawa dumna
z zaistnienia z punktu widzenia cały
czas świat się zmienia, rozwijam się i
to daje do myślenia, dzisiaj żadne
urojenia, wiem kim jestem i co chcę
osiągnąć na chwilę obecną, chcę swojego
dobrze dla chłopaków, hip hop dla
podwórek, hip hop jest tam gdzie
odrapany murek, gdzie zapętlony sznurek,
gdzie śpią bezdomni, gdzie ludzie
kombinują jak zarobić hajs na życie
nieświadomi tego, że można żyć
jak Maharadża, trzeba tylko ubrać się w
sutannę, przykuć do ołtarza, sprzedać
jak nie chcecie społeczeństwa, dzisiaj na
zasady nie ma kurwa miejsca, nie ma
czasu żeby być normalny ziomek,
mieć malutki domek, hajs na wszystko
co konieczne droga nie w tą stronę,
mendy pierdolone zatruwają życie
ludzi, a człowiek zapierdalać po
czternaście godzin musi, nikt mnie nie
zmusi bym całował kurwę w dupę,
wolę całe życie wpierdalać kuroniówę,
mieć swoją grupę i razem pieprzyć
państwo, chociaż dla niektórych jest
to pospolite chamstwo, jebie mnie to,
a co mi kurwa da ta Rzeczpospolita,
gdzie co dzień na ulicy jestem jak
wóz z popolitek, bandyta bo mam za
szerokie spodnie, nie przez modę taki
styl mam w głowie, żyję, widzę, czuję
jak normalny chłopak, którego wirus
codzienności dopadł, nie noszę
pieprzonego złota, ja nie jestem super MC,
wypierdalaj z tytułami, ja tytułów nie chcę,
raz na górze, raz na dole nigdy nie wiesz
co cię czeka to życie potrafi nieźle wkurwić
człowieka, ja nie uciekam, nie unikam
spotkania z jutrem, nienawidzisz świata
jesteś najmądrzejszym głupcem wkrótce
spotkam stwórcę jak tysiące ci co w zimie
zamarzają pod śmietnikiem, kto jest temu
winien słuchaj ty co jeździsz czarną Lancią z
flagą co żeś kurwa znów obiecał tym
naiwnym Polakom, przyjedzie papież, ale
co mnie to obchodzi, koperta, pieniądze,
ksiądz po kolędzie chodzi...
Tak trzy czwarte miasta nie ma za co
kupić opał, a nowe fundusze znowu siorbie
episkopat po co kurwa człowiek żyje
żeby być baterią chyba, to nie Matrix nie
da się zwyciężyć życia to prawdziwa ulica
chowa nas i wychowuje, jestem jaki
jestem, ale rodzicom dziękuję, szacunek
który mam i dam nielicznym twój stosunek
do życia jest miażdżąco tragiczny jak
złotówka symboliczny mój wkład w
kulturę za plecami na przystanku
poleciały kurwy, chuje tak mówię,
potrafię jednak opanować słowa,
język którym władam to jest codzienności
mowa.
contributions: